Prezentujemy kolejną część tekstu z „Dehoniana” o o. Józefie Philippe, drugim przełożonym generalnym Zgromadzenia Sercanów, którego tłumaczenia dokonał ks. Adam Włoch SCJ.
Od dzieciństwa do kapłaństwa 1877-1904
Kiedy 3 kwietnia w domu rodziny Philippe-Speyer w Rollingergrund przyszło na świat dziecko, jego ojciec miał 29 lat i nie przypuszczał, że ten noworodek o imieniu Józef, w przyszłości zostanie kapłanem i biskupem Luksemburgu.
Rodzina Philippów nie była bogata. Ojciec był woźnicą w Rollingergrund a matka kucharką. Ojca Nicola Cornelio dobrze zapamiętał, choć zmarł jeszcze w jego dzieciństwie. Na swoim krzyżu pektoralnym, który podarował mu papież Pius XI, umieścił małą relikwię męczennika
Korneliusza, patrona swego ojca. Miał widocznie nabożeństwo do św. Korneliusza, ponieważ kiedy nadeszła chwila śmierci, prosił, aby ten krzyż został umieszczony w jego trumnie. I tak się też stało. Krzyż z relikwią, która biskupowi miała przypominać ojca, towarzyszyła mu w przejściu do wieczności.
W roku 1889 matka Józefa, mającego wtedy 12 lat, pojechała z chłopcem drogą przez Eischen do Clairentaine, do Szkoły Apostolskiej prowadzonej przez Księży Najświętszego Serca Jezusowego. Józef był chłopcem inteligentnym i żywym. Lubił żartować. Lecz w pewnym momencie zaczął więcej zastanawiać się nad swoim życiem. „Znalazłem moją drogę z Damaszku do Clarefontaine” –zapisał pewnego dnia, na początku trzeciego roku gimnazjum w czasie rekolekcji głoszonych przez prof. Woltringa z Seminarium w Luksemburgu. „Nauczyłem się kochać Jezusa i Maryję i stąd winny jestem wdzięczność temu „domowi” – zanotował.
Philippe należał do pierwszych członków Kongregacji Maryjnej, założonej w Szkole Apostolskiej, i pozostał wierny temu nabożeństwu aż do śmierci. Kiedyś powiedział, że sprawą ważną dla kapłana jest stanie się apostołem Maryi i przyprowadzenie do Matki Boże młodzieży.
Te pierwsze rekolekcje stanowią ważną datę w życiu młodego Józefa: element religijny nabierał u niego coraz większego znaczenia, znajdował zwłaszcza radość w lekturze życiorysów świętych i pociągało go dążenie do świętości. Starał się pokonać wrodzone lęki, musiał prowadzić ustawiczną walkę ze słabościami i wątpliwościami. Jednak głęboka siła jego charakteru znalazła oparcie w naturalnej skłonności jego duszy do doskonałości.
W roku 1895, kiedy uczęszczał do trzeciej klasy licealnej, pojawiły się u niego bóle, które występowały już w dzieciństwie. Chodzi o zapalenie opłucnej, która nigdy nie była odpowiednio leczona i mogła stać się przeszkodą w jego powołaniu. Spośród krewnych jedynie jego matka zdecydowanie popierała jego plany na drodze powołania: „Miałem trudne życie – powie pewnego dnia – moja powołanie kapłańskie mogło zostać zrealizowane w próbach i w cierpieniach”. Cierpienia i liczne wysiłki matki wycisnęły w sercu syna miłość, która nigdy nie wygasła.
Ten słabowity na zdrowiu licealista został w czasie letnich wakacji przyjęty przez o. Dehona, a zdrowy klimat Francji przyczynił się do wzmocnienia jego zdrowia w roku nowicjatu. Po pierwszej profesji, przez cztery lata od 1896 roku, żył blisko o. Założyciela, co wspominał zawsze ze wzruszeniem.
W oddalonym o godzinę drogi Saint-Quentin (we Francji) znajdowała się Szkoła Św. Klemensa, droga misjonarzom francuskim, podobnie jak Clarafontaine dla Luksemburczyków. Do tego domu w 1896 roku przełożeni przenieśli młodego zakonnika Józefa. Miał wypoczywać, pomagać i kontynuować swoje studia. W tym okresie wiele czytał i studiował. Każdego tygodnia przyjeżdżał do domu o. Dehon.
Ale również te lata nie przeszły bez cierpienia. Jego współtowarzysze nowicjatu otrzymywali mniejsze święcenia, tylko o nim jakby zapomniano. Również wiadomości nadchodzące z domu rodzinnego nie były dobre. Matka często zapadała na zdrowiu z powodu atretyzmu. Czyż nie było jego obowiązkiem pozostanie przy niej, by się o nią troszczyć? To pytanie budziło w nim niepokój. Matka uspokajała go. Uważała, że powinien pozostać wierny swojemu powołaniu. W tym okresie przeniosła się do Feulen.
Matka zawsze dodała mu odwagi i wysłała syna do Paryża na studia filozoficzno-teologiczne. W pewnym okresie wspominając atmosferę jaka panowała u św. Sulpicjusza stwierdził, że zachował na całe życie formację, jaką tam otrzymał. Bardzo chętnie mówił o pobycie u św. Sulpicjusza, o spokoju i porządku panującym w tym domu, o nauczaniu i przykładzie jego profesorów, o kontaktach ze studentami z całego świata, o rozkwicie duchowym młodych kapłanów. Było to bardzo trwałe wspomnienie w jego życiu.
Jednakowoż zawsze odczuwał miłość do swej matki, która z trudem mogła się poruszać, opierając się o meble i ściany. Sytuacja matki w tych latach stanowiła ustawiczne „zagrożenie” jego powołania. Wprawdzie matka nie skarżyła się, ale Józef dowiadywał się o jej stanie zdrowia dzięki listom od krewnych. Jego ufność pokładana w Bogu zdołała pokonać tę próbę życiową.
Wysłany do Rzymu na dalsze studia, zdobył doktorat z teologii. W końcu, 28 maja 1904 roku otrzymał święcenia kapłańskie. Ale te radosne dni jego życia nie trwały długo. W dniu odprawiania pierwszej Mszy św., chora matka została przyniesiona do kościoła i w sercu młodego kapłana powstała prawdziwa burza pytań, które przyczyniły się do wewnętrznego niepokoju. Miał być wyznaczonym do pracy na misjach w Brazylii. W miesiącach letnich 1905 roku zły stan matki jeszcze się pogorszył, a gdy jechał do niej z Ettelbruck do Feulen, usłyszał dźwięk dzwonów rodzinnej parafii, wieszczący czyjąś śmierć. Okazało się, że to na wieść śmierci matki, która zmarła tak, jak żyła: cierpliwa, milcząca, o złotym sercu (1853-1905).
Zakonnik (1905-1935)
W roku 1904 był obchodzony Rok Maryjny ogłoszony przez św. Piusa X z okazji 50. rocznicy ogłoszenia dogmatu o Niepokalanym Poczęciu NMP. Młody kapłan Philippe został mianowany socjuszem nowicjatu w Sittard (Holandia), lecz wkrótce został wyznaczony do nauczania egzegezy, liturgii i duszpasterstwa w teologicznej uczelni w Limpertsbergu.
24 października 1911 roku powierzono ks. Philippe ważne stanowisko - sekretarza generalnego w Zgromadzeniu.
Od 1916 do 1926 roku był pierwszym radnym generalnym i ścisłym współpracownikiem o. Założyciela. Pracując 16 lat u boku o. Dehona, zauważył u niego wielkie pragnienie w zdobywaniu cnót. Miał też okazje poznania jego myśli i planów. Okres ten pozostawił głębokie ślady w jego duszy na całe życie. W 1925 roku był blisko o. Założyciela, w jego śmiertelnej jego chorobie. Udzielił mu sakramentu chorych, przygotował do przejścia do wieczności i na klęczkach prosił o ostatnie błogosławieństwo. Przez umierającego Założyciela został mianowany jego następcą w kierowaniu Zgromadzeniem, z obowiązkiem rezydencji w Rzymie, gdzie wkrótce, dzięki jego staraniom, powstała obok Kurii Generalnej majestatyczna świątynia Chrystusa Króla (Cristo Re). We wszystkie soboty i niedziele oraz w wigilie świąt zasiadał w konfesjonale w kościele Chrystusa Króla w Rzymie.
Jedynie sam Bóg zna liczbę dusz, które znajdowały odwagę i ufność w sercu tego kapłana i korzystały z jego pouczenia na drodze postępu duchowego. Sam oddany Bogu umiał dawać wszystkim właściwe rady służące wzrostowi ich własnego uświęcenia.
Kiedy został wyświęcony nowy kapłan, o. Philipppe towarzyszył mu w odprawieniu pierwszej Mszy, i na kolanach prosił o błogosławieństwo młodego kapłana. Zawsze przed przystąpieniem do spowiedzi, kiedy nieobecny był jego spowiednik, nie wahał się, by prosić jednego z kapłanów obecnych w domu, aby wysłuchał jego spowiedzi.
Będąc bardzo naturalnym i uprzejmym w zachowaniu, unikał publicznych wystąpień, co nie podobało się wszystkim studentom. Ale źródłem tego było zamiłowanie do życia w ukryciu i unikaniu hałaśliwych spotkań. Nie było to wynikiem osobistych kalkulacji, ale dążenia, aby nie tracić wewnętrznej i zewnętrznej równowagi. Nie był to brak zainteresowania się drugimi, gdyż biło w nim ciepłe serce, tak ciepłe, że umiało przykryć cierpienie uśmiechem, które starało się przebaczać wszystko i stawać się podobnym do swojego Boskiego Mistrza.
Jako Generał Zgromadzenia zawsze sam sprzątał swój pokój i porządkował gabinet. Rano zwykle pierwszy pojawiał się w kaplicy. Misjonarze opowiadają też, jak to o. Philippe podróżując w południowej Dakocie i wizytując misję zamieszkał nad kurnikiem i nie chciał, by ktoś odstąpił mu swój pokój.
Nie zajmował się jedynie sprawami ekonomicznymi, ale znał po nazwisku członków Zgromadzenia oraz prozaiczne wydarzenia z życia każdego. Pamiętał o ich urodzinach, o zajmowanych stanowiskach i często przypominał, czy nie zapomniano o życzeniach urodzinowych członków jakiejś wspólnoty. Uczył się też różnych języków, co pozwalało mu nawiązywać kontakty ze swoimi zakonnikami.
Powracając z Brazylii w 1930 roku, o. Generał spotkał się z arcybiskupem Bel Horizonte u Franciszkanów w Rio de Janeiro. Ale pojawił się prozaiczny problem związany z umieszczeniem o. Philippe przy stole, ponieważ wyznaczenie mu honorowego miejsca przy arcybiskupie wiązało się z koniecznością rozmowy po łacinie. Kłopot rozwiązał sam Generał prowadząc swobodnie rozmowę w języku portugalskim.
W rozmowach i w zachowaniu się wobec jakiegoś brata czy kapłana, starał się stosować odpowiedni ton. Umiał przyciągać młodzież nie jakimś udawaniem czy przesadną słodkością, ale przez dobroć ducha i uśmiech, z którego promieniowała miłość. To jednak sprawiało niekiedy, że go nie rozumiano.
Każdy z zakonników mógł wypowiadać się swobodnie w pokoju o. Generała, który nigdy nie dawał odczuć, że dana wizyta nie była odpowiednia, albo, że nie ma czasu na wysłuchanie kogoś. Ostatnie słowo z jego strony było podziękowaniem za rozmowę.
W kierownictwie swoich zakonników (było ich około 200), był troskliwym i wrażliwym ojcem, dyskretnym doradcą i roztropnym przewodnikiem.
W ciągu swego przełożeństwa musiał pokonać pewną małą trudność. Bardzo zależało mu na zwięzłości w rozmowach, i nic bardziej nie sprawiało mu przykrości, jak puste rozmowy i przebywanie razem bez celu. W swojej ascezie o. Philippe przeszedł przez różne trudności prowadząc walkę z niedoskonałościami przez osobistą kontrolę, spokój i skupienie. Prowadził życie ciche, zjednoczone z Chrystusem, i w tym był podobny do o. Założyciela.
Natury powierzchowne mogły posądzać go o słabości, ale u niego nie było dla nich miejsca. Ponosił duże ofiary, aby zachować spokój i pokonać samego siebie. Pewnego dnia w Rzymie, w pobliżu Via Appia, jeden z teologów wsiadł do autobusu, i zamiast udać się na wykłady na uniwersytet, podziwiał historyczne budowle. Na swoje nieszczęście, w prawie pustym autobusie siedział o. Generał. Nikt by nie przypuszczał, że o. Philippe znał dokładnie rozkład zajęć każdego zakonnika. Wspomniany teolog zajął miejsce obok swego przełożonego. Potem pytany, co mu powiedział Generał, wyznał: „Oh, odpowiedział, pewien młody człowiek okazał się dżentelmenem kupił mi bilet, poza tym nic mi nie powiedział”.
Zasadą o. Generała było nie wymagać na siłę niczego od drugich. To przekonanie miało swoje konsekwencje. Odznaczał się dbałością co do regularności, jako zasady postępu i trwałości domu zakonnego. Chociaż był często bardo zajęty, głosił studentom w Rzymie słowo Boże w każdy piątek, prowadził często Godzinę Świętą. Zawsze był pierwszym w kaplicy rano i wieczorem. Ostatnie pozdrowienie było dla Matki Bożej. Przy małym bocznym ołtarzu, na klęczkach odmawiał modlitwę do Maryi.
Często zaskakiwał sposobem przeżywania różnych nawet małych wydarzeń swego kapłaństwa. Nierzadko bowiem mówił: „Dzisiaj mija 40 lat, czy 11 lat temu… ”, i opowiadał co się wtedy wydarzyło.
W roku 1935, między dwoma rekolekcjami głoszonymi księżom z seminarium, pojechał do Clairefontaine. Widzieliśmy go na drodze, jak spacerował tam i z powrotem, modląc się i medytując. W pewnej chwili powiedział do jednego ze współbraci: „40 lat temu po raz pierwszy przeszedłem tę drogę w tym samym dniu i o tej same godzinie jak dzisiaj”.
Był człowiekiem głębokiego życia wewnętrznego. Całą swoją duchowość skupił w nabożeństwie do Najświętszego Serca według pouczeń o. Założyciela i według ostatniej encykliki Papieża Piusa XII. Z jednej strony element Boży o miłości i miłosierdziu Boga, a z drugiej związek z Mistycznym Ciałem Chrystusa. Były to dwa źródła dostarczające energii, z której czerpał siłę dla życia duchowego.
Biskup (1935-1956)
Po dziewięciu latach generalatu Papież Pius XI mianował o. Philippe biskupem pomocniczym Luksemburga z prawem następstwa. Sakra biskupia odbyła się w Zielone Świątki, 9 maja 1935 roku, w kościele Chrystusa Króla w Rzymie. Konsekratorem był kard. Marchetti Selvaggiani, wikariusz papieski. Według norm prawa kanonicznego bp Philippe 13 lipca przedstawił bp Nemmesch, ordynariuszowi Luksemburga i Kapitule Katedralnej bullę nominacyjną. Trzy miesiące później, 9 października zmarł bp Nemmesch, pozostawiając swemu wiernemu współpracownikowi zarząd diecezją. 17 października odbył się uroczysty ingres nowego biskupa Luksemburga do katedry.
Podczas II wojny św. bp Philippe uniknął deportacji na południe Francji i nie został internowany do obozu koncentracyjnego. Po wyzwoleniu zajął się gorliwie naprawą moralną i religijną ludu, który poniósł wielkie szkody z powodu wojny. Zajął się też odbudową kościołów. W tym celu utworzył Komisję do spraw odbudowy budynków sakralnych zniszczonych przez wojnę oraz budowy nowych. W tym działaniu był wspierany przez katolickie organizacje. Dzięki niemu Akcja Katolicka odrodziła się według dawnych form. Poświęcił swoje wysiłki na rzecz Stowarzyszeń Chrześcijańskich i Dzieła Caritas. Ożywił inicjatywy dobroczynne organizując Niedzielę Misyjną. Utworzył domy rekolekcyjne dla kapłanów oraz Komisję Liturgiczną, powierzając jej ważne zadania odnowy liturgicznej. Specjalną troską otoczył budowle biskupie i seminarium. Troszczył się szczególnie o prasę katolicką, film i radio.
Był również biskupem pamiętającym o chorych i cierpiących. Zawsze umiał znaleźć drogę do serc wiernych. Uczestniczył w cierpieniach powierzonej mu trzody. Jego biskupstwo charakteryzowało zaangażowanie na polu idei wynagrodzenia, która praktykował w swym życiu. Każdy ko zapoznał się z jego ideami był pod wrażeniem jego heroizmu w narażaniu się na własne cierpienia dla dobra dusz mu powierzonych. Współczucie i współcierpienie stanowiły o jego wielkości. A kiedy w swoich kazaniach i przemówieniach o przebitym Sercu Zbawiciela, czuło się ciepło i miłość, którymi kierowało się jego serce.
Już w czasie wojny poczuł pierwsze objawy atretyzmu, które dość szybko przybrało niepokojące formy i powodowało prawie stałe cierpienie. Kosztował go każdy wysiłek, powodując bóle i często nie mógł poruszać się bez ludzkiej pomocy. I tak, siedząc na wózku, obchodził 50. rocznicę swoich święceń kapłańskich (1954) przy licznym udziale ludu w swojej katedrze. Również będąc na wózku asystował ceremonii początku procesu kanonizacyjnego św. Willibrorda z Echternacht.
Prawie po dziesięciu latach cierpienia znoszonych z heroizmem i cierpliwością w intencji ojczyzny, diecezji i Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca, 21 października 1956 roku, w godzinach rannych zamknął swoje życie z pozdrowieniem: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.
Ogólna ocena
Bp Philippe był wielkim jako człowiek i jako biskup. Inteligencja połączona z dobrą pamięcią, pewna i szeroka znajomość języków, jasna intuicja wobec zróżnicowanych problemów świeckich i religijnych, robiły wrażenie na tych, którzy się z nim zetknęli.
Był delikatny, prawie arystokratyczny, ale wdzięczny za najmniejsze usługi. Chociaż był świadomy swej godności biskupiej, zachowywał skromność. Wysłuchiwał z zainteresowaniem opinie drugich i zachęcał do podejmowania różnych inicjatyw. Był człowiekiem głębokiej wiary i intensywnego życia wewnętrznego. Bp Philippe był prawdziwie kapłanem według Serca Jezusowego. Takim widzieli go zawsze współbracia i jego kapłani, którym chętnie wygłaszał roczne rekolekcje. Takim go znali chorzy, którym przesyłał swoje orędzia przez radio.
Był apostołem swojej diecezji. Mogliby wiele mówić o jego duszpasterstwie proboszczowie i kapelani (wikarzy), z którymi lubił prowadzić prywatne rozmowy z okazji świąt Bożego Narodzenia czy Nowego Roku, przekazując im swój zapał apostolski, jakim promieniowała jego dusza. Przez wiele lat wygłaszał przez radio kazania. Troszczył się o klasztory i zakony kontemplacyjne. Chorym okazywał uczucia ojcowskie.
Kult Najświętszego Serca i miłość do Matki Bożej stanowiły fundamenty jego działalności apostolskiej. Znał doskonale historię nabożeństwa do Serca Jezusa. Jego życie i całe jego nauczanie wyjaśnia jego mottto: „Pro animabus vestris! - Dla waszych dusz! Tłumaczy to ostatnie jego spojrzenie na łożu śmierci, spojrzenie w kierunku obrazu Serca Jezusowego wiszącego na ścianie. W wigilię swej śmierci powiedział: „Nie wiem dlaczego ustawicznie medytuję motto: „pro animabus vestris”.
Był biskupem rzymskim w dosłownym znaczeniu tego słowa. Miłość i przywiązania do papieża i do Kościoła stanowiły główną część jego działalności apostolskiej. Był biskupem otwartym na rzeczywistość w jej wielorakich aspektach: w swoich przemówieniach poruszał wszystkie tematy i sprawy posługi duszpasterskiej, apostolstwa, miłości i życia Kościoła.
„Pro animabus vestris” napisał bp Phjilippe na swoim herbie. Dla dobra dusz modlił się, nauczał i pracował jako biskup Luksemburga. Owe motto sprawdzało się także w cierpieniu. To właśnie przez codzienne męczeństwo, przez ufne zdanie się na wolę Boga, wzniósł się do takiej wielkości.
Nazajutrz po śmierci biskupa Nemmescha, bp Philippe odprawił nabożeństwo żałobne. Przypomniał w nim o cierpieniach swojego poprzednika, dzięki którym ten biskup zyskał więcej niż przez swoje działanie. Nie przewidział, że ten sam los czeka i jego. Sprawdziły się także dla bp. Philippa słowa Pisma Świętego, które przypomniał na pogrzebie swojego poprzednika: „Cum apparuerit Princeps pastorum, prercipietis immarcescibilem gloriae coronam”.
Tłumaczył: ks. Adam Włoch SCJ